Jest rok 2023.

Dzisiaj zobaczyłem, jak facet nacina sobie w wielu miejscach skórę i wkłada pod nią liście, drzazgi i kawałki patyków. Po seansie musiałem się upewnić, że to kiedyś już się stało. Odsunąłem więc na chwilę gigabajtowy głaz, pod którym skrywam dawno opuszczone gniazdo, oklejone niestrawioną naiwnością i zaschniętym młodzieńczym buntem.

I on rzeczywiście wciąż tam tkwił, żywy aż do krwi - zapisany kilkadziesiat lat temu wers: "zaszczepiłem w sobie las mieszany".

Na nieczytelnych zdjęciach w poniższym albumie na szczęście ty niewiele zobaczysz, ich zamysłu nie zrozumiesz, ale dla mnie większość z nich to wpisy w pamiętniku, mające swój czas, twarz i emocje. Tak wstydliwie przyjemnie wracać do dnia swych narodzin (wcześniejszego życia prawie w ogóle nie pamiętam).

Po ponad 20 latach z powrotem wyganiam tę stronę na pośmiewisko. Niech skacze, niech śpiewa, przewraca się i moczy. Zasłużyłem na lepsze zapomnienie.

kontakt: gjon91@gmail.com



...streszczenia...


...i samowniebowstąpienia....





od kilku lat nie napisałem nic żałośnie wartościowego. to dorosłość - mówią.
że to śmierć - rozumiem.
a Poezja się uśmiecha. to twe życie cię znalazło - szepce. ja odchodzę. dokonało się wydoroślenie



a tutaj znajdziesz już te ostatnie, bezgłowe słowa. wybacz, Wielka Poezjo.



dziupla w słońcu
określony brakiem
powielam
czcionki spojrzeń
obrzezanych z wiary

w czytających
mnie jak
może-potem-znowu

zapisanych chodnikami
być
i jutrem
pozłacanym nowo

kroniki
anonim-a-nalfabety
z ludzkich skór
wydarte
od wyssanych ze światła piersi słońca
po pytajnik śmierci zgasły

biblia nożem podawana
głodnym

ciasna w myśli
określonej

brakiem

[23.02.94]

 


człekokształtny krok
wrócić w gąszcz
źródlany
lasu usta nieme
w gniewie

sens wynaleźć
z kory
wulgaryzmów wiatru
wyszczerbionych

być człowiekiem z nazwy
istnieniem
z natury

pluwocinę dnia
uświęcić
w aureoli igieł nie czesanych
od nasiona

wrócić w bór
zdziczałą ciszą

zakorzenić się poezją
i wyrosnąć

nieporozumianym

[09.03.94]

kukła zwana czasem
bo istnieje
w locie trzmiela włochatego
korze dębu
w rzek krwiobiegu bezustannym

jest
w odchodach wróbli głośnych
kolcu słońca
i w kamieniu niepodzielnym

sens sam w sobie sensowniejszy

póki człowiek go nie
zdłubie
zmierzy
i wysłowi

by określić
sobą

jak bezpański czas
w zegarze
zasznurował

wtedy

[18.03.94]

trop z chmur
zamykam się z
tobą
w oknie

o krok
od
jutra

w ubłoconym niebem
bucie

ciekawy

[23.03.94]

ocalony
mam na imię
lat

dłonie łapią dech
zachłannie

nie pamiętam

wiatr

tam

tu tam

[23.03.94]

pisałem w nocy
mam na karku ze dwie dychy
ocalałem

od krwią trupów wypalanych
nocy krzykiem rozjaśnianych
butów sumień rozdeptanych
serc z ołowiu celowanych

mam zegarek atomowy
porno filmy
sny
i boga z głowy

przyrosłem do życia
słowami
przegniłymi od banałów

widzę dzieci wódą zarzygane
matki synem krzyżowane
jude raus und skiny chuje

szara baba
szare majtki wyszarpuje
spomiędzy

ojciec zdechł pijany
rakiem
gdzieś na nieba miedzy

ty
różewicz
pomóż
z naplutymi w dłonie
łzami

wepchnąć mi ten
głaz

ty wiesz gdzie
różewicz
ty już wiesz

[10.05.94]

tłuściorska połezja
wdech i wydech
ręce w bok
machamy
truchtem w miejscu
do zadyszki
nogi wyżej
ponad zadki zasiedziałe

co się pani opierdala
powstań padnij
leżeć siad
i aport

za księżycem

no bo kto do kurwy
będzie dbał o linię

słowa

[20.05.94]

a mówili
nie pisz jon
o sraniu
kurwach boskich
i zginaniu

ty masz
ultradźwiękiem
nadfioletem
śladem pana

biec ku niebu

ale co ja
człowiek tylko
ludzisko szarzysko ścierwnisko

a mówili
to ty nie pisz jon
ty se ta połezja daruj
ty se żyj

szarami

gdy nie mogę
ręce wciąż mi przeciekają
śmierdzi nawet pod pachami
tymi

poezjami

[22.03.94]

zapominam siebie
zapominam siebie
w ciszy
wnętrza dłoni nie poznaję

białe ślady
stóp
zadrapań
nieczystości kałamarzy

umieram wcześniej dzień od siebie
tam miałem dziewczynę
kiedyś
o imieniu

ona
ja
i ona

[15.06.94]

zderzenia (2)
dziewczyny o oczach
błękitnych
niepospolicie

w słojach serc na gumkę
nienawiści pchły perłowe
karmią
z tresowanej łzami dłoni

jego

w kojcu wspomnień
krew rozcięta

głodem

[15.07.94]

dalej
w butach
z ludzkiej skóry

idę

wlokąc cień
ślimaczy
skrzydeł brukowanych

ku świetlanej

stamtąd tam

tuż przy ziemi

[07.09.94r]

ftórnoźć nad wdurnościami
be
a puścisz ty ten banał

fe
nie mlaskaj przy
szymborskiej
w mcdonaldach nie jedz

jak za mamę banał
i za tatę banał

bo taki pan z workami
pająk w obraz
babci trup dmuchany

tu ma grzesi niebo
grzesi je
i zrobi z niego

gówno

oj niedobry grzesi
aj ja jaj

[03.09.94r]

koronki z krwi
z tych poetów
kiepscy kochankowie

substytucji w nich
nad wagę

pielęgnując tchem kłębiącym tętent w krzyk rozkwitły
tren na matczyną miłość przeprasują

w zgrzyt błyskawic roztrzaskani
gnój w haiku zagotują

wreszcie
śliną znacząc skrzep płomienia

kościół swój zapiszą
krwią wyciętą
koronkowo

jej
z imienia

[13.09.94r.]

strach najcichszy (aśq p.)
boję się

krew porosła ciszę
gąszczem w nurt pieniącym
wdarła skrzydłem ognia
w głos
zakwitła
w grzechot serca

strach zarzucił wzrok
na gwiazdy
dalej
tam nocą
zerwę z dłoni krzyk
dojrzały
po zgrzyt stali w biel łodygi

by swą śmierć zanucić
kołysanką
z ulgą
grzesznie głodem podsycaną

[01.10.94r.]

śmiertelny sen
umrzeć najciszej
jak można
inaczej

przez ciekawość rozdrapaną
szufladami
gdzie żyletki ojca
sznur
słów wszawica pozłacana

znowu krew
gdzież tej nocy byłem
plama krwi na ustach
wypalana
dni różańcem pobielałym

boli
wcieram w dłonie wiatr
bezsilny

boję się
znów się boję zapodziany
że śmierć wdzieje oczy matki
jak bieliznę brudną

z chleba
nieprzespanej wiary

[28.10.94r.]

z cyklu: cała w oczach
[1]
mówią
poznam cię po oczach
całą

jakby dłoniom
biodrom
śladom kruczomałym

ciebie brakowało


[3]
proszę
nie zamykaj oczu

umrzesz
myślę


[5]
pochylam głowę
nad okiem
tych co poginęli

w nim
nieznani

miej ich w swej opiece
cichej

amen

[03.12.94r.]

cykl: alice'94
[1]
tam (pod dachem snu)

gdzie zasypiam
też spojrzeniem potrącają

popatrz mamo
ten tu żyje jeszcze
dziwak
synku obudź tchórza

niech umiera
tam
u siebie


[2]

najdłuższy wiersz

słonych kroków chrzęst na twarzy
przyszłaś

jak zapomnieć mam oddychać
tobą

bez natchnienia ciszy


[3]

ukochany z naderwanym

mamo
gdzie jest mój miś

mamo
gdzie go schowałaś
mamooo
co z nim zrobiłaś
maaamooo

ty zabiłaś

cicho mały skurwysynie
masz tu życie
żryj
i spać mi zaraz

mamo
ale ty zabiłaś

sen


[4]

pośrodku miasta
tłumu

ktoś
się w kimś zakochał

ofiar zdarzenia
nie


[5] alice'94 (dla alice)

życie to tłum
brukowana ślepa rzeka

wypłukany krzykiem z trzewi
w dół wleczony
przetapiany
tulę sny do martwych piersi
murów

tu we wnętrzu dnia
bramie ciemnej
zapałkami słów otwieram
śmierć
dłoń ożywiam ogniem
modlę się o

życie to tłum
zabija

aby wciąż

[22.12.94r.]

umrzeć z nienawiści do siebie chciałbym
oto nasza wielka ucieczka
milczymy

niewiele więksi
od nawyku życia
nadzy wobec faktu
istnienia li tylko szeptem

w kołtunach ciszy
splecionych w dłonie
z nawykiem ust zadartych w niebo
zaschniętych z nożem
w gardle
pięciolistnych doświadczeń agonii
pomiędzy deskami
przykrótkiego
znoszonego
teatru zabijania cieni

oto nasza wielka ucieczka

poupychani w spojrzeniach
skuci chłodem w oddech
poplątani bólem jutrem głodem

prowadzeni na wystawną rzeź
rozgrzeszania
za lustrzaną fobię nienawiści
zasypiamy

oto nasza wielka ucieczka

słowa
te słowa
kryształowe ziemniaki
rzucone w popioły pamięci
brzemienną jesienią

oto nasza wielka ucieczka

zapadamy w śmierć
nad ranem

niezapowiedzianie

[23.01.95r.]

psy pawłowa
[dzyń]
tłum
w tłumie ja
ktoś jak ja
nie ja
przepisany
nauczony żyć na pamięć

tradycja
instynkt
nawyk
odruch

na dźwięk
dzwonka
piszę
wiem
lub nienawidzę

na dźwięk dzwonka
umrę

sobie kiedyś
w trawie
i
[dzyń]

[26.01.95r.]

chodnik życia
omijam kałuże oczu
zaciskam się w skowyt
niemrawo
ocieram się o nabrzmiałe krocza nienawiści
za obszczany uśmiech wylazły za spodni

w ciszy z tłuczonego szkła
tarzam język
słowa zmysł ostatni chcąc uchylić
przed kamieniem znieczule

nie
nie mogę
nie potrafię już
muszę ściany krzyk obłapić
kopnąć
zagryźć
przestać kroki pisać

gówno prawda że ucieka się stąd
żywym
tylko pod płomieniem ciał
i w maskach
ryku wierszy bez przecinków
kurw natchnionych
przerażeniem nie istnienia
w ciele własnym

iść lub zdechnąć

to wszystko
za mało

[18.03.95r.]

ikar
na latarkach
w słońce

biegł

[15.04.95r.]

bóg istnieje
co robi
istnieje
orzeczenie

kto co
bóg
podmiot

zdanie pojedyncze
proste

niewymownie

[16.04.95r.]

lot do krainy zadartych nadgarstków
z samobójstwem jak
z lataniem

zamykam oczy
i nie żyję

na chwilę

[16.04.95r.]

ciało które nie jest domem
to bezustanne urojone życie
czyni mnie niespokojnym
w fotelowej bezdomności
w kapciach z sierści psa
pokojowego

rozkładam na ślinę
skrzydła
pomięte od noszenia ich w kieszeniach
i piszę to
czym nakrywałem się daremnie
podczas snu

jest tak przytulnie zimno
poprzez dziury w ławce
nocy palec namaszcza mi powieki przerażeniem

wsuwam się głębiej
w cień
ten własny chociaż

i umieram
byle dalej

[13.04.95r]

* * *
cały w ulicach
przemierzam się
horyzontalnie

nienapotykalny

[02.06.95r.]

powód
parzysty rozciągle
dorabiam słowa

nie wiem
które pierwsze

aby para
zawsze

[02.06.95r.]

obwód życia
[1]

to ciało
leży poza mną

zmierzchem
przychodzę siadam z głową wbitą w
słowa
i patrzę po horyzont

jak pęcznieje penis
krew nabrzmiewa
tłoczy się i słania

jak nadchodzi potem


[2]

boję się nocy
w zamkniętych wypalonych ustach
i gdyby nie

świetliki dłoni

[02.06.95r.]

konstrukt osobisty
nie rozumiem życia
skąd to we mnie
po co

wkładam lęk na bose myśli
uczę się uciekać
w nim
przewracać

czasem klękam
piszę
zapominam

niepytany

[02.06.95r.]

wiersz bierno-agresywny
ubzdurane
uszczęśliwić wszystkich

wpuszczam ich przed siebie
z uśmiechami i
na-zdrowiem w oczach

oni płaczą i dziękują
oniemiali

w kolejce po śmierć

[02.06.95r.]

nienawiść to strach (z cyklu: dorosłość [10])
mężczyźni o rękach skrywanych
jak zdrada
mówią dziewczynkom bajki o nożach

i nie śmieją się

mężczyźni o dłoniach brudnych
jak łodygi mleczy
zadzierają dziewczynkom sukienki

i nie śmieją się

mężczyźni o palcach lepkich
jak więdnące lody
patrzą na siusiające dziewczynki

i nie śmieją się

mężczyźni o dotyku twardym
jak skóra luster
całują miękkie włosy dziewczynek

i nie śmieją się

mężczyźni o ciałach głodnych
jak wygasły wiatr
uśmiechają się do dziewczynek

i nie śmieją się

umierają
przykuci starością
do wydętych wspomnień

o dziewczynkach
i radości
w maleńkie skuterki

niech już umrą
nim uśmiechną się
narodzą

[08.06.95r.]

wielka projekcja
składam z dłoni ptaka
w ołowianych piórach
nieruchomy cel
na światło

obolały cień
położony na twych oczach

potrafi latać

[09.06.95r.]

samotniaczek
pochwyciłem dłoń
i biegnę
gubiąc stopy wśród żebraków
przyczajonych chodnikami

pochwyciłem dłoń
i uciekam z nią do siebie
jeszcze ciepłą zjadam
dławię się
i rzygam

pochwyciłem dłoń
własną

[09.06.95r.]

zakochanie
nienawidzę
ale jestem kłamcą
to usprawiedliwia

te dłonie wbite
w twoje

po rękojeść

z nieba pada kamień
uniewinnia

[07.07.95r.]

reszka
proszę
znajdź mnie w zdeptanej trawie
tłumu

do kieszeni włóż

ot tak
na szczęście

[07.07.95r.]

dwugłowy jednorożec
nie myśleć
zwinąć się w kieszeni
w płaszcz gazety
i przeczekać

z pchłami we krwi
i zaklęciem na kłębuszki kurestw

o zapachu mięty

[10.06.95r.]

opamiętanie wg berkeleya
poruszam się
i drgam
pomiędzy dłonią a papierem

wystarczy zdmuchnąć pióro
a ginę
bezsznurnie

i tylko facet w formalinie tv
patrząc rozjuszonym elektronem
utrzymuje mnie przy życiu

samobójcze pstryk

oko nieba drwi zza okna

[17.07.95r.]

drogowskaz
trafić do mnie
prosto
przez judasza w lustrze

zamknij oczy
się

[24.07.95r.]

zero absolutne
śmierć
nieosiągalna z żadnej strony

przenika

[22.07.95r.]

dla a.
mam o tobie pojęcie
blade

cóż mój świetliku

[22.07.95r.]

zakochanie ii (z lilą k.)
nienawidzę
z niezwykłą wrażliwością

i tylko ze strachu
przed bólem
przybieram kształt twoich dłoni

wypełniam się

[30.07.95r.]

aniele mój
naga
stajesz się wydzieliną

nie do nieba ci
w tej sukni

[31.07.95r.]

palec w-skazuje
ta grzeszna przyjemność
z napisania
jeszcze jednego słowa
to nie poezja

to błękitny palec
zawisły nad muchą
z przetrąconym skrzydłem

[31.07.95r.]

haecceitas
być innym
o kropelkę
która gasi
nie zatapia

drąży

[31.07.95r.]

potłuczony świetlik
zakręcam się
zapadam
pod wzniesieniem siebie

światło zawraca
bezsilne

[05.08.95r.]

przeciąg podskórny
poprzestać na słowie
nie sposób

drżenie świerszczy

to jak pogoń za kapeluszem
w bezdomnym kominie

[11.08.95r.]

trujacy pyłek
siewco
mam w dłoni palec ziemi
na ziarno historii

a zawsze tylko pszczoły
i motyle

[12.08.95r.]

normalka
ja cię kocham
ty się pocisz

siwiejemy

[06.09.95r.]

podlatarniany ślimak
na dłoni mam domek
zakręcony
i nie daję już dupy na numer
z serem

serce albo wypierdalaj

[06.09.95r.]

trup spod lady
moja połezja jest
na kartki

słowa z kością
80 kilo

[06.09.95r.]

testament znaleziony
mój ojciec był treserem życia

chwytał śmierć i bił mnie
po bezsennych dłoniach

gdy chowałem się pod powiekami
zamykałem oczy
nie ma grzesi nie ma
splatał ręce w boga
w worku wrzucał mnie do rzeki

i jak zawsze nie było krwi

wypływałem
coraz rzadziej
biegałem do szkoły z mokrymi włosami
i uczyłem się
bez oddechu pisać godzinami

nagle
odszedł
bicz zostawił ku pamięci

ku obronie

[07.10.95r.]

dziś
dzisiaj jest sobota
dzisiaj nie potrafię kochać
dzisiaj mam wolne

wiec odpierdolcie się ode mnie
z tym czytaniem

od
je
baj
cie
się

nie potrafię milczeć
ani pisać

przeżywam
siebie o nastepny dzień

[07.10.95r.]


nieme oceany
zdarzało mi się
uciekać
na widok tych łodzi na brzeg wyplutych
z krwią

ale wracam ciągle

biegam od jednej do drugiej
klękam
tulę rozpłatane burty
połamane wiosła stroszę w pióropusze
wyczesuję z martwiejących palców kotwic
pióra
(nigdy nie wspominam że rybami cuchną najcichszymi)

one wciąż się natrząsają
z moich nóg umorusanych trawą
i skrzydełka co na szyi zamiast głowy

wiem że rankiem
ledwie wzejdzie
w słońca bagnet wzlecą

w rozkrzyczaną gardziel nieba
aby śpiew usłyszeć

własny

[14.10.95r.]

nic jest poezją
nie ma poezji

ubzdurałem ją sobie
zapatrzony w puste okna okratowanych zeszytów

nauczyłem się pisać o złych rzeczach
bez przecinków
nie znając innej formy przemocy

bo nie ma poezji
by rozgrzeszać
i uświęcać

są słowa
którym nie dane było stać się
ciałem

słowa
niewymownie wpatrzone
w ciebie

[14.10.95r.]

raz-i-dwa
świat binarny jest

wszystko nim na dwa
dzielone

nawet bez kochania siebie
nic z innymi nie wychodzi

[15.10.95r.]

filozofia'95
a na świecie coraz więcej śmierci

może to i dobrze
może taka jest natura życia
coraz częściej

może to i lepiej
dla tych wód zieleni zwierząt
co z entropią sobie rady dać nie mogą

tylko człowiek
jako człowiek

od czasu
do czasu

na zawsze
i na pewno

[22.10.95r.]

mówię ci stary
nie stać mnie na nowe serca
są teraz takie drogie

przy moich zarobkach
w fabryce mechanicznych słów
jako kapuś-malarz gęb-dorosły

nie mam żadnych szans
dzisiaj
muszę
kochać głuche-tłuste-nowoczesne
rozpisane na programy
telewizji kolorowej
i narzekać na swój upierdliwie nienajgorszy los

zresztą i tak babskie skowyty
niesie dalej
(mówię ci fizyka)

bo dalej jest zachód
a na zachodzie

sam wiesz stary

[04.11.95r.]

wariat
jakieś zamieszanie
więc podchodzę
na chodniku ikar
z piórem w dłoni

podobno z dziewiątego skoczył
ze skrzydłem z zeszytu wyrwanym
ale zniosło go w bezlistne twarze
brudnookich kałuż

podobno był poetą

chciał napisać swoją śmierć
bez odrywania świadomości

patrzcie
język ma na wierzchu
zawsze tak pisał
widziałem

i nie krwawi
śpi

albo znów udaje

05.11.95r.]

gwiazda betlejemska
zawiązałem sobie pas oriona
wokół szyi
na ostatnią gwiazdę

czekam aż ktoś potknie się
o wiadro życia

wyrwie mi spod stóp
chodniki

[05.11.95r.]

język życia [1]
nauczyłem się języka
w którym tak trudno wyrazić
zapach słowa
jego rocznik smak gatunek
wytłumaczyć innym
śmierć w poszukiwaniu tego które

ciszę wie jak śpiewać

(bo wiersze to arkusze nut
dla niemych
z szaleństwa lub miłości do nich)

nauczyłem się języka
który nie chce mnie zrozumieć

[12.11.95r.]

język życia [2]
moje wiersze
niby wiersze
piszę w martwym już języku

matka cisza go wyklęła
ojca mu nadając imię
moje
m wymawiam jak milczenie

znam swój język
niby język
w którym ciągle mówić mogę
tylko
sam do siebie

by nie zapomnieć
by nie rozumieć

by nie słyszeć nigdy
życia

[12.11.95r.]

błędne ogniki
dłoń w dłoni
jeszcze cicho zaplątane
płoną w szczęściu
dziwnie im niezrozumiałym

wnet zacisną się
i zrosną
w tym niezrozumieniu

wnet im płakać będzie można
tylko gdy ta druga zaśnie

[02.12.95r.]

* * *
ocieram się
o coraz węższe noce

z martwym w nowy wpadam
dzień
wypełnia się

gwiazdy zapadają w mrok

budzę je już tylko
gdy

zaboli nie-śmiertelność

[06.12.95r.]

* * * (...gwiazdy...)

 

ciiii

dlaczego
szelest chmur w ciemności
niebo trzeszczy
wiatr zapala noc na twarzy

nie rozumiem
po co

tylko ciiiii głuptasie

już tu są

06.12.95r.]


nic jest poezją [3]
kobiety
zapatrzone w szklane oczy wystaw
i ciepłe penisy poetów
przepocone dworce
czarne myśli malowane wódą na samotność
kolorowe zdjęcia z samobójstwa kumpla
niebo jak świat
codziennie

nie ma poezji
są słowa

bez życia

[06.12.95r.]

rękojebcy [2]
zamykam oczy
jakoś lepiej bez nich
tu
pod kołdrą
ręka szuka trzeciej
a natrafia znów

na penis

kiedyś uciekała
by zasypiać wierna
samotności

teraz się uśmiecha
w wymarzonych oczach napotkana

[08.12.95r.]

spacer
podglądam poprzez swoje imię
jak wiatr
plącze przechodniów
strąca im spojrzenia

niebo łopoce
światło się napręża
milknie

w wygaszonych oknach ludzi
umieralność wzrasta

[18.12.95r.]

gliniany altzheimer
nocą
rozbijam się o sen

w kawałkach
pod poduszką
łatwiej

rankiem
lepię siebie

na wspomnień podobieństwo
obraz pamiętany
coraz trudniej

mniej talentu chęci gliny

toporniejszy głupszy grzesi

zerojedymkofy taki
gupi

guuu pi

[08.12.95r.]

* * *
nie potrafię wyjaśnić cię
fizyką

pod ciśnieniem światła
kryje się ktoś
inny

[30.12.95r.]

* * *
tyle razy
znajdowałaś moje ciało w rzece
swoich ud

że już zapomniałem
jak to jest

zatonąć

30.12.95r.]

* * *
istnieje w nas
zapotrzebowanie na drobnostki

a do siebie
mówimy już tylko

przez sen

[30.12.05r.]

narastanie [2]
a ten tłuszcz
na dupie
to samotność

której nie zdołałem jakoś strawić

[30.12.95r.]

narastanie [4]
zwinięta w kłębek ciepła
mówisz mi o
jego
oczach w gwiazdozbiory
przytulanej czerni włosów
i nabrzmiałym od męskości ciele

rysujesz go wilgotnym
językiem
na mym brzuchu

tłustym brzuchu

ja uciekam
potem
w nocy
patrzę wciąż w te jego oczy
wąs maluję mu i okulary

biję skurwysyna po ryju
biję go do umarłego

za siebie

[30.12.95r.]

lampa
pocieram ciszę samotnością
żeby trzy życzenia słów

w zastaw za mnie
życiu

[06.01.96r.]

mój świat ma dwoje oczu
na rogu mojej uczelni
pani kurwa
rozdaje zmęczone uśmiechy
zaśnieżonym szybom samochodów

na moim przystanku
pan pijak
wytrąca mi twój dotyk z dłoni
i przewraca we mnie rzygowiną roześmiany

w moim pociągu
pan złodziej
obmacuje zaufanie
zabierając mi do piekła nawet ciebie

w moim pokoju
pan maszyna
coraz lepiej mnie kopiuje
wiedząc że odwrotnie dzieje się
ja jego

na mojej ulicy
pani dziewczyna
nie
nie warto o niej pisać

w mojej głowie
pan tłum
nie chce rozejść się do domu

nie ma dokąd

[25.01.96r.]

* * *
bez ciebie
świat ma tylko cztery strony

trochę niżej
trochę wyżej

nie ma nic już
poza życiem

jest codzienność
dzięki której się rozpoznajemy

[25.01.96r.]

* * *
aby nazywała mnie pan księżyc
i mówiła nie wiem
zapytana o godzinę

by nie chciała nigdy
pożądała
nie gadała
wyrażała
umierała wieczność razy
na dzień

by nie rozumiała
bała się
zapominała

aby ciągle się
gubiła
w słowach
i chowała z wiatrem za kroplami deszczu
choć to może i banalne

nienazwana
śmiejąc się śpiewała
płacząc z ciszy odradzała

by spotkała kogoś
kogo sobie wymarzyła

a nie mnie
takiego

[26.01.96r.]

cykl: znów czytałem (leśne spory z ks.twardowskim)
[3] ta maria magdalena

jakże walczę
muszę
by nie widzieć ciebie w innych

i w tej pani obok sklepu cynamonowego
z odmrożonym lub złamanym nosem
siniakiem na udzie
w futrze z ciasnych samochodów

mówiącą o moim członku
jak ten pan
co się młotkiem zdzielił w palec

trudno wyobrazić sobie taką marię magdalenę
i że on ją przyjął wtedy

ale to było ze dwadzieścia wieków temu
no i na południu

tutaj jezus też by teraz mówił
kurwa

[26.01.96r.]

[5] kieszonkowy taki bóg

znamy dzieci
te same dzieci
z mojej ulicy
mówią na swą matkę stara
jeśli już nie kurwa
nie pytają o czym uczył jezus
lecz jak srał i sypał babki bez napletka
przynoszą do szkoły ogon kota
co do szyny się przykleił i go trzeba było kijem
najebane wódą biją się o dupy
nie dziewczyny
które z gazet kolorowych wyczytały swoje jednookie życie

a może jest też gorszy bóg
ten od krwi tiwi dyskotek
spermy przekleństw codzienności

taki dla nas tylko

tyle że ja nie chcę ciebie
byle jaki taki boże

mam już przecież siebie
dosyć

[26.01.96r.]

biały gąszcz
wbiłem drzazgę pod paznokieć
zaszczepiłem w sobie las
mieszany

aby zwierzę ukryć przed człowiekiem
by je zgubić
wywlec w głąb i
na śmierć zapomnieć

boli jednak
las ropieje

odrzucony

[03.02.96r.]

"...niewiele rzeczy nie da się naprawić..." (john morressy 'timekeeper')
ty pojebana kurwo jak ci
miły starszy pan uśmiechnie się
pogłaszcze
i opowie ci o słonecznikach

zajrzy tylko do środeczka
małe pik w serduszko
nawet nie poczujesz
kiedy jak
zapomnisz

boli krew to boli wszędzie leje się

potem będzie znowu nasze
tik tak
tik tak
tik
nie będziesz już płakała
gdy

[03.02.96r.]

zakochani
w zaświatach potłuczonych bram
walcząc o kamienną pozytywkę nocy
z wniebobraniem trupiejących psów
zadajemy sobie uśmiech
przekłuwając usta białym głodem

uciekamy
potrącane znajome ulice
przyciasne z zazdrości
wyłapują nas
i przydeptują chodnikami

nawet słowa są przeciwko nam
ale też zapominają

uciekamy
zasypiając wam u stóp
w sobie
znany tylko sposób

[10.02.96r.]

cykl: w szpitalnym łóżku
[1]

wewnątrz bólu
jest tylko czas
z czasem ból narasta
więcej
i więcej

staje się jednostką
przestrzenią
prędkością

światła

[20.04.96r.]


[3]

wrzucam na ramiona
ciało
do którego nienawiścią przykuło mnie życie

i tańczę
uzdrowiony

bólem

[10.04.96r.]

[5]


mieszkam w bólu

budzę się
gdy przechodzi po mnie bóg
w cierniowych butach
niosąc kamień nieba na ramionach

poprzez okno chemikaliów
wyglądam trwożliwie
zazdroszcząc światu

nieśmiertelnie nudnej codzienności

[10.04.96r.]


dorośleję
nienawidzić jakby trudniej
życie

śmierć ciekawi tylko
uspokaja
przyzwyczaja do bliskości

beznadziejnie przypadkowej

[26.04.96r.]

* * *
kocham cię
lecz widzisz

mam zbyt dorosłe dłonie

mógłbym zranić cię
lub potłuc twoją dumę ze mnie

uciec potem
dokąd

by nazajutrz się rozminąć w sobie
niechciani jak zdradzone oczy
potrącając

jakby silniej

[10.02.96r.]

połezje
jak znam życie
będę pieprzył

widzisz
nauczyłem się przeklinać
pisząc wiersze
wzamian za wiarę w coś lepszego
niż pieniądze penis
wiarę w kogoś
poza sobą

zostałem połetą
zmieniającym swą codzienność
w twą codzienność

cha
i tyle

[26.04.96r.]

harcerzyk
wiosną świat
stara się rozpalić we mnie życie
jedną zapałką

miłości

[27.04.96r.]

* * *
oswoiłem swą samotność

kostką słowa w zimnej dłoni
kępką smutków
daje się wywabić z ciszy

jakoś raźniej nam
zasypiać razem

ona we nie
ja przy sobie

[27.04.96r.]

samo-bójca
szukam w sobie
ofiary

rzucam słowa na przynętę
coraz głębiej

uciekam przed swym nożem

[27.04.96r.]

zniebozstąpienie ikara
krzyż
z łańcuchem zamiast boga

drewniane skrzydła
wbite w człowieka
gdy upadał w tonie nieba

jedyny świadek okazał się być
nikim
szarogłowym grubasem
zapatrzonym w cycki wystawowych manekinów

mającym w dupie
całą poezję

i banalne zakończenia

[30.04.96r.]

* * *
dorosłość to

upijać się
by porozmawiać z kimkolwiek
oprócz siebie znowu

na temat zabawniejszy
od pozdrowień
i pogody

* * *
coraz dalej nam
do siebie

ledwo co sięgamy
dłońmi

[04.05.96r.]

* * *
kłamię oszukuję cię i zwodzę
to teatrzyk taki
na pięć palców i atrament

nie ma natchnień
śmierci
kurw
poety

jest obawa
z tych trwożliwie nadwrażliwych

że za twym uśmiechem
palec jeden
pięść
czy kamień

przerażony ku obronie

[31.05.96r.]

* * *
niebo by runęło
gdyby nie komary
liście
ptaki

czasem
w śnie zasłabną bursztynowym
błękit się pochyla

ludzie
wybiegają pomoc niosąc
w parasolach
słońce wspiera skrzydłem tęczy

by uleczyć

[09.07.96r.]

* * *
jak zasypiać by nie budzić się
z ręką w sercu
wbitą po bezskrzydłe ramię

w moim łóżku
z węży sny uplatam
aby potem lepić się
do zmartwychwstałych o poranku okien

w oczach jak w bursztynie
uwięzione światło

cała reszta ciemna
rozpalona jadem
nie zasypia nigdy
w głowie

[13.07.96r.]

* * *
miłość
nieudana nam samotność

podsycana spalającą nas
zazdrością

[13.07.96r.]

czar miłości
pomagamy sobie
znaleźć utracone łzy

przyłapani w sieci ramion chcemy śpiewać
swe najsłodsze kłamstwa
by ujść z życiem

zadziwieni nią
zaklęci
że bez słowa lepiej

kochać niż odchodzić

[13.07.96r.]

* * *
nie ma śmierci

codziennością noża
trzeba z życia ją wyrzeźbić
w pożądaniu niedojrzałą

i stygnącą jeszcze
krwią
wywarzyć ciało

wykraść światu
siebie

[20.07.96r.]

* * *
nie zapytam
nigdy
po co ci ten nóż

pod poduszką
mokrą
od niezdarnych porozumień
serca z głową

też się boisz
wiem

miłości

[23.09.96r.]

o wierszu
o
już widzę
jak go wloką
przez papiery brukowane
w podkoszulku purpurowym

do ogrodu

każą wspinać się na chmury
i potrząsać niebem
strącać im miłoszów w gęby

nie anioły

[23.09.96r.]

posiniaczona cisza
coraz częściej
źle nam jest

ze sobą

częstotliwiej
zwarcia spięcia porażenia

wnet się zagłuszymy
oślepimy

utracimy w potrącanym szumie
gwiazd
ciepło ledwie zrozumiałe

[23.09.96r.]

* * *
w trosce o zdziczały las

nauczyli być zapałką
i podkuli siekierami

uczesali jak z przedziałkiem
i wysłali go do szkoły

niech wygląda wreszcie
na człowieka

[09.11.96r.]

* * *
bo za szybko
stało się
podzielenie samotności

nie zdążyłem się nauczyć
nienawidzić

przyjechałem kiedyś
do niej
i zastałem tylko psa głodnego
za białymi drzwiami

skomlał
gdy głaskałem chłodne drewno

zapomniałem już
jak dotykać jego miękkich uszu

by zamykał oczy

[09.11.96r.]

obozy konserwujące
boję się pisać

pod słowami wściekłe psy
buty w głowę
przepocone krwią wagony

raus poety
raus do nieba

tam
pisanie czyni wolnym

[10.11.96r.]

dowód na nie istnienie boga
ja

[14.11.96r.]

życie to wszystko

życie jest wszystkim
co dzieli mnie
od śmierci

chcę rozedrzeć je
wydłubać
detonować ułamkami myśli

lecz zostaje tylko
rysa
ukrywana po zeszytach

przed przypadkiem nieśmiertelnym
co zawstydza

moją wolność negatywną

[ 24.12.96r. ]

* * *

idę z życiem
ogarkiem kopcącym
przez czas

ono kapie
pali
dłoń zamyka w dni skorupie

tli się w krwi natchnieniem

oszukując sny bezbronne
i głupiutkie słowa

mamiąc je spełnieniem

24.12.96r.

* * *


psze pani
psze pani
a grzesi konia wali

cicho bądź sumienie
grzesi wstań i powiedz wszystkim
co tam robisz

walę konia proszę pani

bardzo dobrze grzesi
masz poezję do dziennika

a sumienie marsz do kąta

(ty kurwo)

i po lekcjach mi napiszesz tysiąc razy

grzesi konia wierszem wali
więc poetą jest
i chuj

25.12.96r

próba treści (nad formą)

(utwór ten wzoruję na fragmentach
wierszy rybowicza z książki marka
jana legendarni i tragiczni którą
pożyczyłem od znajomej bogusławy
celem penetracji jej i jego)

stało się

25.12.96r

* * *

wierszy takich jak ten nie czytuje się lecz
czyta

głupie są i niepotrzebne

żeby ktoś w ogóle na nie spojrzał trzeba
je ciekawie

dzielić i zakończyć

jak
najszybc

27.12.96

słowa

okłamałem że
potrafię w myśl je związać
oszukałem
że tę myśl napiszę

to robota dla poetów

jestem tylko
naganiaczem


27.12.96r

* * *

ciii
cichutko
nie bój się tych oczu
nie uciekaj
pióro nie chce zranić cię

przysięgam

tylko daj napisać się oswoić

ty głupiutki mój wierszyku


28.12.96r

pascha

nie uczono mnie umierać

do szkoły
w błękitnym plecaku
chleb nosiłem
i żyletkę wykradzioną z ust mrącego ojca

wycinałem nią motyle
ucząc się nie mlaskać przy jedzeniu

kiedyś krzyku zapragnęła
nie bolało nawet
łopotała krew zbudzona przez motyle

nauczyła pytać
i nie wierzyć nieznajomym myślom

przedstawiła słowom ścięte dłonie
zostawiła tuż za drzwiami
pod hizopem

by Niszczyciel mnie ominął

31.12.96

* * * * *

piszę
w stadzie przerażonych

że nad nami
nic-nikogo
wewnątrz

piszę
z zamkniętymi oczyma

ciemnym zaułkiem życia
ku latarni
śmierci

piszę
wyczekując z zaskoczenia

noży
w wiersze owijanych

nic


04.01.97

* * *

idź stąd życie
wyłaź ze mnie
wypad

do macicy matki
ksz do piekła
wypierdalaj

tam
do marzeń

04.01.97

* * *

przegapiłem zakochanie
od mrugnięcia najkrótszego

ubierałem miłość ociężale
narzekając że przyciasna jest
w przełyku
zbyt jaskrawa
swędzi
i uwiera w serce

dziś mnie zbudził szept zdradliwy
gdy modliłem się do ciebie
snem bezwstydnym

nagi

04.01.97

* * *

życia nie stworzono dla mnie

wycieńczony przemijaniem
tchem zużyty
obliczony
wątpię coraz częściej
w słów okłamywanie

nie dowodzę

boję się
wystarczy

04.01.97

wiersz.exe

koniec ze sztucznymi natchnieniami
trza na trzeźwo tworzyć
ludzie
nie pierdolcie ze nie można

chlejcie
miłość i depresje
ćpajcie
noce i prostotę łyżki

piszcie
piszmy
w szczęściu i w zachwycie

użyźniajmy się cierpieniem

w chuj z prochami wódą chemikami

ludzie
dajmy sobie szansę
umysłowi

a nie jonom komputerów
albo wojaczkowi

13.03.97

walczymucha

rozum przywlókł dzisiaj kota
niby śmieszny
i puchaty
mrucząc trąca kłębki dłoni

niby nie pamiętał
o tej myszy
w stogu serca

której tak się boję
kiedy milknie

13.03.97

tytuł: wiersz

treść

ludzie patrzą
głowy pochylają
w lewo
prawo
drapią się wzdychają

taaa
to sztuka musi być
cholera
nie - jak trzy cholery

mniej więcej

13.03.97

apoptoza

wypełniamy się zmęczeniem
o istnieniu swoim świadcząc
użalaniem

podawani na językach
rozdwojonych
stajemy się reklamą
plotką
wulgaryzmem

popełniamy się nawzajem
w afekcie
codzienności

odliczamy

30.03.97

* * *

życie
(z małej litery
jakbym je rozumiał)
życie się zmęczyło
tym czekaniem na mnie w jutrze
i kłamstwami
o dziewczynach które mylą jeszcze miłość z całowaniem
o budzeniu się u boku bezimiennych kobiet
o zwierzaniu siebie obcym codziennościom

założyło się ze śmiercią że nie zdechnę nawet
gdy zapomną wszyscy

ale ja cię biała kurwo dorwę wreszcie
dłoni możesz sobie nie omijać

głowę zetnij jednak
słowem
tak misternym jak

zajebać

30.03.97

* * *

oto poezja

czytana w pociągach
jednostkach czasu
i natchnienia

zawsze pomiędzy

30.03.97

* * *

potrącony przez życie
rozkładam się
na wulgaryzmy gdzieś po rowach
pochlebstw

przepisuję się na czysto
do nieba

w wierszach się przewracam
robaczywy

gnoję

04.04.97

manifest

tu i teraz
rozpoczynam walkę

grzesi przeciw natchnień upijaniu

oto wielki konkurs
na pisany bez promili wiersz
najlepszy
po morderstwie (z gwałtem) matki
smrodem krów zauroczeniu
w zwykłym wiosną zakochaniu

a dziewiąty kwietnia ustanawiam
dniem trzeźwego słowa

oficjalnie


05.04.97

"niech poeci piszą wiersze prostsze od wspaniałej poezji" (ks. jan twardowski)

cykl: przerażająco śmieszne wiersze
05.04.97


1. lekarz radzi

otwórz szerzej
taa
powiedz aaa
ciekawe
teraz pokaż mi tę

dupę trzeba będzie amputować
skoro dłonią zwracasz słowa

nie strawione
w głowie

2. * * *

znów natura przesadziła

mam dwie ręce
a wciąż jedną i tą samą

piszę powtarzalnie kiepskie wiersze
albo konia walę

4. * * *

gdzie z tym okiem ulizanym

morda w piach
i milczeć

tu poezji się zaczyna ziemia
święta

wers goreje
nie wypala

dziesięciokroć zapisany
krwią

na dnie szuflady

6. oparty na prawdziwych

ty czytelnik
nie orientujesz sie może po ile teraz piwo stoi

bo ja student jestem
luzak
i wyłącznie piwko sączę

(wódę motłoch wali pierdolony)

a teraz krótki wierszyk dla ciemniaków
student jestem
wielki pan
kurwa więc nie powiem nigdy pośród dam
chyba że na
boga
i czadowym party

bo już taki jestem
taki no
otwarty

7. testament

nie dajcie mi żyć
nie pozwólcie
bym was meczył tymi wierszydłami

nie potrafię sam z tym skończyć

niech przyjedzie ktoś
zabije
nerki dziecku weźmie podaruje

tylko tak się przydam wam
przysięgam

trylogia do-słowna

12.04.97


1. hop!

trzeba ciągle w głowę kopać je
przewracać
przez kolano
i do wiersza spać mi zaraz

bo rozlezą się stadami
po dziennikach ulic
pierwszych randkach
i piosenkach fałszowanych krzyżówkami dźwięków

schleją się
zeszmacą
lub pożenią z maszynami
a nie wrócą nigdy


znów nocami bezsennymi
przyjdzie nam ich szukać
myślą wabić je
nawracać

na potrójne salto-metaforę
z połykaniem

2. inkwizycja

słowo ciasne
pożyczane
zaznaczone na niepamięć imionami znaczeń
zrozumieniem oddzielane od przeczucia

broni się poezją
nadaremnie

bo w kapturach z gazet
wywleczemy je na język
przybijemy słownikami do skrzyżowań ulic z tłumem
i spalimy
bezpośrednio transmitując z telewizji

jak z popiołów wzrasta babel

3. władcy marionetek

one żyją

tolkien biblia starsi powiadają
że stworzyły ludzi na swój obraz
by zamieszkać w nas myślami
pielęgnować
i rozmnażać głodem

dziś wracają do milczenia
nie wie nikt dlaczego

zostawiają nas instynktom ojców
dzieciom maszyn
i emocjom na pożarcie

zostawiają nieudanych

* * *

bo kobietę trzeba schładzać
lepkim ozorem zdrady
wciąż zlizywać przepocony odór jej pewności

ust kąciki maczać w kłamstwie
i w jej dłonie je wycierać bezwstydnym kocim zwyczajem
by mrużyła oczy poprawiając niesforny kosmyk wspomnień

zapylać jej gardło sycącą spermą słów
szepcząc o swym bogu z oczami jej koloru

zamykać w klatce pożądania patrząc jak
zgniatana między krzykiem a modlitwą
zaczyna mówić o miłości rżnięcie
kropelkami śliny znacząc drogę swą ku niebu

bo kobietę czcić należy pod postacią
siebie
a zostanie
próbowałem

to na sobie


15.06.97

wiersz druciany

i tylko umierać jest trudniej
niż żyć
wyliczanką dni do nieba
zakręconych w głowie schodów
samorodnie się wieszając
u poręczy nocy
z zaciśniętym w krwi pluszowym nożem
na pana z pasem obdartym ze skóry
i lustrem ślepym na twarzy

tak trudno jest umierać
delikatnie opasanym strofami jej ud
przebierając się w bieliznę jej radości białogłowej
gwałcąc
przypadkowym samobójstwem

zestarzeję się
pochowam
a nie umrę
tak naprawdę

przeciętny wiele razy
wzdłuż życia

15.06.97

ekshibicjonizm praktyczny

opuszczam przed tobą spodnie
abyś patrzył

i podziwiał lub
ze wstrętem głowę skręcił
sobie

a nie lepiej byłoby mnie zabić
najzwyczajniej
wywieźć w las
zakopać

bym dał owoc
zmartwychwstając wraz z szyszkami

16.08.97

* * *

kończ się wreszcie dniu

niech cię więcej już nie widzę
żywym

niech nim zamknę zaraz oczy
zginiesz

zaciśnięty w obelżywie nieporadnym wierszu

21.12.98